[ Pobierz całość w formacie PDF ]
do odpowiedzi na pytanie, kto zabił Agnes Vestavik. Eivind Hasie mógł odejść. W całym
zachodnim świecie nie znalazłby się prawnik, który ośmieliłby się podpisać nakaz
zatrzymania go bodaj na dwadzieścia cztery godziny.
Nie pokazał prawa jazdy. Nie miał pojęcia ani o Agnes, ani o czekach. Podpis na
blankietach uznał za podobny, ale dość wiarygodnie wskazał kilka różnic we własnym i tym
według niego sfałszowanym. I w swoim uporze się nie poddawał. Musieli go zwolnić.
A kiedy Billy T. prawie zmasakrował interkom, i tak nigdzie nie znajdując Hanne,
uznał ten dzień za doszczętnie zmarnowany.
***
Kaplica była wypełniona więcej niż w połowie, a zgromadzeni siedzieli w uroczystym
milczeniu, odpowiednim do sytuacji. Większość żałobników postanowiła zająć miejsca z tyłu,
jakby chciała zachować dystans do tragicznych okoliczności śmierci Agnes Vestavik. W
pierwszej ławce siedział jej mąż, dzieci i jeszcze cztery nieznajome osoby, zapewne bliscy
krewni. Dwaj dorastający chłopcy byli w nowych garniturach i wyraznie z tego powodu
cierpieli, a dziewczynka nie mogła usiedzieć spokojnie i w końcu uciekła z kolan ojca.
Zdążyła dojść aż do białej, udekorowanej kwiatami trumny, zanim starszy z braci ją dopadł i
przy wtórze głośnych protestów odbijających się echem od nagich ścian zaciągnął z
powrotem na miejsce.
Za rodziną pozostało pięć pustych rzędów. Dalej siedziało w rozproszeniu kilku
żałobników ze spuszczonymi głowami, a tylne rzędy znów były pełne. Kościelny ściszonym
głosem próbował kogoś namówić do przesunięcia się do przodu, ale odmawiano mu szeptem,
kręcąc głowami.
Hanne Wilhelmsen stała przy drzwiach pod występem, na którym, jak przypuszczała,
znajdują się organy. Pociągła szara twarz kościelnego była wprost idealna do tej pracy.
Mężczyzna próbował i ją nakłonić, żeby przeszła bliżej, ale bez słowa machnęła tylko ręką.
Na przeciwległej ścianie zamiast tradycyjnego ołtarza umieszczono wielką instalację,
tak nowoczesną, że Hanne dopiero po pewnym czasie zorientowała się, że symbolizuje
zmartwychwstanie Chrystusa. Nagi prosty krzyż stał przed olbrzymim obrazem, a na średniej
wielkości stole nakrytym białym obrusem postawiono kolosalną gromnicę w srebrnym
świeczniku. Wieki minęły, odkąd Hanne Wilhelmsen ostatni raz zbliżyła się do domu
Bożego, i nie bardzo umiała nazwać swoje odczucia. Panująca tu cisza, potężna figura
Chrystusa wyciągająca ręce ku Ojcu w niebie, trumna z kwiatami, malutka szczęśliwa
dziewczynka próbująca oderwać się od całej tej sytuacji, ludzie ubrani na czarno i na szaro
wszystko to wyrażało szacunek dla śmierci.
Z bocznych drzwi przy ołtarzu wyszła pani pastor. W każdym razie Hanne uznała, że
to pastor, mimo że sutannę miała białą, ozdobioną szeroką, kolorową stułą, sięgającą jej aż za
kolana. Hanne nie pamiętała, kiedy ostatnio widziała osobę duchowną w oficjalnym stroju.
Jedynie mgliście przypominała sobie starego człowieka w czerni z rurkowanym kołnierzem.
Przyszła większość pracowników domu dziecka. Hanne niektórych rozpoznała.
Dostrzegła też starsze dzieci: Raymonda, Glenna i Anitę. Dziewczynka była w sukience. Cały
czas ją obciągała i wyraznie czuła się nieswojo. Glenn i Raymond siedzieli obok siebie,
poszeptując. Gdy Maren Kalsvik uciszyła ich, od razu się wyprostowali.
Nie było zwyczajnej kazalnicy. Pani pastor z jasnymi włosami związanymi w mało
nabożny koński ogon stanęła plecami do zgromadzonych i zaczęła się modlić do dosłownie
przybitego gwozdziami Chrystusa. Hanne rozbolały już nogi, przemknęła więc do ostatniej
ławki i usiadła na samym brzeżku przy środkowym przejściu obok starszej pani w mundurze
Armii Zbawienia, która sprawiała wrażenie kompletnie załamanej. Zaszlochana śpiewała
psalmy, nawet nie zerkając do książeczki.
Po przeciwnej stronie nawy siedział Kochanek tak Hanne nazywała go w myślach.
Zdumiała ją jego obecność. Przez chwilę pomyślała nawet, że się pomyliła. Widziała go
przecież tylko przez moment, kiedy szedł na przesłuchanie do Billy ego T. Ale to był on, nie
miała co do tego wątpliwości. Siedział pod ścianą, w pewnym oddaleniu od wszystkich,
trudno jej więc było przyglądać mu się uważnie, bo musiałaby się mocno wychylić i obrócić,
co wydawało się bardzo nie na miejscu, zważywszy, że pani pastor zaczęła już mowę, w
której przedstawiła Agnes Vestavik jako kogoś pośredniego między Matką Teresą a norweską
misjonarką siostrą Annie. Kobieta z Armii Zbawienia szlochała i kiwała głową przy każdym
słowie, wyraznie zgadzając się z duchowną, że Bóg musiał widzieć jakiś sens w tym, by
maleńka rudowłosa dziewczynka, biegająca na środku kaplicy, dorastała bez matki.
Wreszcie pastor skończyła. Jeden z chłopców, ten starszy, wstał i ze wzrokiem wbitym
w posadzkę skierował się w stronę trumny. W ręku trzymał różę, która już spuszczała głowę z
braku wody, a może również próbowała okazać szacunek zmarłej. Chłopiec podszedł do
mikrofonu i, o dziwo, zdołał, jąkając się, wygłosić krótką mowę. Wypowiadał zdania
niezwykle brzmiące w ustach dziewiętnastolatka, ale to ostatnie pożegnanie syna z matką
wzruszyło Hanne. Zakończył, kładąc różę na trumnie, i po chwili milczenia wrócił na swoje
miejsce. Zanim usiadł, ojciec mocno go objął.
Gdy Hanne Wilhelmsen zrozumiała, że za chwilę najbliżsi zmarłej przejdą środkiem,
wstała szybko i niemal zgięta wpół obeszła ławkę, znajdując schronienie pod ścianą, żeby nie
być pierwszą osobą, jaka ich minie przy wyjściu.
Cała rodzina stanęła przy drzwiach. Ojciec wziął Amandę na ręce; dziewczynka
wydawała się teraz uspokojona myślą o bliskim powrocie do domu. Uczestnicy ceremonii po
kolei w milczeniu mijali rodzinę. Dlaczego byli tak skrępowani? Czy to bliskość śmierci nie
pozwalała spojrzeć w oczy krewnym zmarłej? Czy też po prostu uznali, że matka tak
[ Pobierz całość w formacie PDF ]