[ Pobierz całość w formacie PDF ]

niż łapówka od van Zandta. Oczywiście - powiedziałem, wskazując moich nowo kreowanych
aniołów stróżów, którzy wciąż stali po obu stronach starszego pana - nie za bardzo mógł prowadzić
śledztwo przeciwko tym dwóm dżentelmenom, bo mogłoby mu się nie udać tak dobrze jak z
Michaelem. Ale mógł działać, użyć kontaktów w więziennictwie, żeby dowiedzieć się, czy Michael
przypadkiem czegoś komuś nie powiedział. Nie powiedział, był ostrożny, ale zaczęto gadać o małej
figurce małpy, którą trzymał w celi. Może Burggrave od razu domyślił się, co to znaczy; w końcu
w ciągu tych wszystkich lat zarobił sporo pieniędzy, których nie mógł trzymać na koncie
osobistym. Tylko że i tak nie mógł nic zrobić bez tych trzech kluczy. A przedsiębiorstwo z
dzielnicy chińskiej raczej nie zrobi wyjątku dla policjanta, tym bardziej takiego, który chciałby
zajrzeć do jego sejfów, i to tak, żeby inni koledzy policjanci się o tym nie dowiedzieli. Burggrave
nie mógł się też dostać do więzienia Michaela, by zabrać mu małpę. Jak na ironię Michael znalazł
dla swojego kluczyka najbezpieczniejszą w świecie kryjówkę.
Uśmiechnąłem się do Burggravego i ostentacyjnie wzruszyłem ramionami, żeby jeszcze bardziej
go rozdrażnić. Widziałem po wyrazie jego twarzy i po tym, że trząsł się lekko, że gdybyśmy byli
sami, mógłbym znalezć się w poważnym niebezpieczeństwie.
- Co więc panu zostało? Musiał pan przez dwanaście lat wieść żywot skorumpowanego
policjanta. A potem Michael wyszedł na wolność i od tej pory śledził go pan, łaził za nim po
mieście i w ten sposób znalazł pan kawalerkę, w której Michael mieszkał, i dowiedział się o
dziewczynie, z którą się spotykał. I tak to trwało, ta nieustanna czy nawet obsesyjna obserwacja, aż
pewnego wieczoru zobaczył pan, że Michael je kolację w Cafe de Burg w towarzystwie tych
samych ludzi, z którymi ukradł diamenty. Przyznaję, nie wiem dokładnie, co stało się potem, ale
najprawdopodobniej widział pan, że kiedy już zjedli, wrócili z Michaelem do jego mieszkania.
Poszedł pan za nimi, zobaczył, że po chwili ci dwaj panowie wyszli, i chyba wtedy uznał pan, że to
właściwy moment. Ze jeżeli teraz pan nie zadziała, to taka okazjajuż się nie powtórzy.
Urwałem, w nadziei, że coś powie, ale nic nie powiedział. Pewnie niezle się rozzłościł, bo
spurpurowiał i miał pianę na ustach. Co chwila podnosił się na palcach, jakby chciał się na mnie
rzucić. Usiłował utrzymać ręce przy bokach, tak mu się trzęsły. %7łyły i ścięgna nabrzmiały mu na
szyi.
- Więc dostał się pan do środka, do mieszkania Michaela. Chyba się pana nie spodziewał. W
każdym razie rozmowa nie potoczyła się najlepiej. Michael oczywiście nie chciał panu powiedzieć,
gdzie są diamenty, i pewnie zaczął pana drażnić dowodami, które wiązały pana ze śmiercią Roberta
Wolkersa. Musiał pan stracić panowanie nad sobą, bo za wszelką cenę chciał się pan dowiedzieć,
gdzie są klejnoty, gdzie są małpy. W pewnym momencie użył pan siły, ale Michael nadal nie chciał
panu nic powiedzieć. Myślę, że on też wiedział już wtedy wszystko. O tym, że w tej sprawie nie
zachował się pan tak, jak można by się spodziewać po wielokrotnie odznaczanym oficerze policji
okręgu Amsterdam-Amstelland.
- Pożałujesz - przerwał mi rozdygotanym z wściekłości głosem. - Poniesiesz poważne
konsekwencje.
- W końcu - mówiłem dalej, nie zwracając na niego uwagi - posunął się pan nawet do tego, że
połamał pan Michaelowi palce jak byle oprawca, ale na próżno. Michael spędził w więzieniu
dwanaście długich lat, czekając, by dobrać się do diamentów, więc nie zamierzał oddać ich komuś,
kto wrobił go w morderstwo. Może nawet powiedział to panu, wcale by mnie to nie zdziwiło. A
pan wiedział, że to prawda. Jakie miał pan wyjście? Nie mógł go pan zaciągnąć na komisariat w
takim stanie i nie mógł pan mu pozwolić uciec z diamentami. Więc - wzruszyłem ramionami - go
pan zabił.
Burggrave kręcił głową, jego oczy zza okularów wbijały się we mnie jak sztylety, pot wystąpił mu
na czoło.
- Albo raczej myślał pan, że go pan zabił - ciągnąłem. - Tłukł pan jego głową o krawędz
wanny, dopóki nie stracił przytomności, a potem szybko przeszukał pan mieszkanie. Na pańskie
szczęście znalazł pan małpę Michaela, tę z zakrytymi oczami, i domyślam się, że zobaczył pan też
fotokopię strony z paszportu, którą ja sam znalazłem tam chwilę pózniej - powiedziałem i
ostrzegłem wzrokiem Kim, by nie zaprzeczała tej wersji. - Stronę, z której wynikało, że Marieke
van Kleef naprawdÄ™ nazywa siÄ™ Kim Wolkers.
Burggrave z pogardą wykrzywił twarz, ale mnie nie dało się już powstrzymać.
- Nie jestem całkiem pewny, co stało się potem. Albo w ostatniej chwili pobiegł pan piętro [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sloneczny.htw.pl