[ Pobierz całość w formacie PDF ]
się z tymi, co wrosły w dusze ludzi z tej dzikiej granicy.
Poniżej fortu rzeka zataczała szeroki łuk. Szybko znikły światła posterunków, ale łódz sunęła
jeszcze prawie przez milę, unikając mielizn i dryfujących pni z niemal niewyobrażalną dokładnością.
Potem, na niskie mruknięcie przywódcy, zmieniono jej kierunek i skierowano ku przeciwległemu
brzegowi. Gdy wychynęła z gęstych cieni zarośli obrastających brzeg i wpłynęła na otwartą
przestrzeń głównego nurtu, zdała się osobliwie widoczna. Ale gwiazdy słały skąpy blask i Balthus
wiedział, że jeśli ktoś nie wypatruje łodzi specjalnie, prawie niemożliwością jest dostrzeżenie jej
mrocznego kształtu, co przemyka przez rzekę.
Skręcili pod nawisłe gałęzie zachodniego brzegu i wyciągnąwszy dłoń Balthus namacał i uchwycił
wystający korzeń. Nie powiedziano ani słowa. Wszystkie instrukcje zostały wydane, nim jeszcze
zwiadowcy opuścili fort. Cicho jak wielka pantera Conan przesadził burtę i zniknął w zaroślach.
Równie bezgłośnie podążyło za nim dziewięciu mężów. Balthusowi, który z wiosłem położonym na
kolanach dzierżył korzeń, zdało się niewiarygodne, aby dziesięciu ludzi równie bezszelestnie
rozwiało się w splątanej gęstwie.
Przysposobił się do oczekiwania. Ani jedno słowo nie padło między nim a tropicielem, z którym
go pozostawiono. Gdzieś, jaką milę ku północnemu zachodowi, otoczone gęstą puszczą, wznosiło się
sioło Zogara Saga. Balthus rozumiał swe rozkazy: miał wraz z towarzyszem czekać na powrót
oddziałku napastników. Jeśli Conan i jego ludzie nie powrócą o pierwszych promieniach świtu, mieli
popędzić w górę rzeki do fortu i zameldować, że puszcza znów zebrała wśród najezdzczego ludu swe
odwieczne żniwo. Cisza była przygnębiająca. Ani jeden dzwięk nie dobiegał z czarnego lasu,
niewidocznego spoza hebanowej masy nawisłych zarośli. Balthus nie słyszał już bębnów. Milczały
od wielu godzin. Wciąż wytężał oczy, nieświadomie sta-rając się ujrzeć coś w głębokim mroku&
Dokuczały mu mokre nocne wyziewy rzeki i wilgotnego lasu. Gdzieś w pobliżu rozległ się dzwięk,
jakby rozpryskując wodę rzuciła się wielka ryba. Balthus pomyślał, że musiała wyskoczyć tuż obok
łodzi, ocierając się o jej burtę, bo lekkie drżenie przebiegło od dziobu po rufę, która z wolna jęła się
odsuwać od brzegu. Mąż z tyłu puścił snadz występ, którego się trzymał. Balthus odwrócił głowę, by
syknąć ostrzeżenie i ledwie dostrzegł postać towarzysza, plamę gęstszej czerni w zupełnych
ciemnościach.
Człek ów nie odpowiedział. Zastanawiając się, czy też nie zasnął, Balthus wyciągnął rękę i
uchwycił go za ramię. Ku swemu zaskoczeniu dostrzegł, że pod dotknięciem ciało towarzysza
pochyla się i bezwładnie opada na dno łodzi. Z sercem podchodzącym do gardła Balthus wykręcił się
i począł macać.
Jego drżące palce zsunęły się na gardło tropiciela& i tylko konwulsyjne zaciśnięcie szczęk
młodzieńca powstrzymało krzyk, który począł wyrywać się z ust. Palce dotknęły ziejącej, mokrej rany
- szyję towarzysza przecięto od ucha do ucha.
W owej chwili grozy i paniki Balthus zerknął w górę - wtedy muskularne ramię wystrzeliło z
ciemności i dławiąc wrzask okrutnie ścisnęło jego szyję. Aódz rozkołysała się dziko. W dłoni
Balthusa błysnął nóż, choć on sam nie wiedział, kiedy wyrwał go z cholewy. Począł dzgać, wściekle
i na oślep. Poczuł, że ostrze tonie głęboko i szatański ryk zadzwięczał mu w uszach, ryk, na który
zaraz nastąpiła okropna odpowiedz. Zdało się, że ożyła ciemność wokół niego. Ze wszech stron
wzniosło się zwierzęce wycie i ułapiły go inne ramiona. Pod masą spadających ciał łódz rozkołysała
się na boki, ale nim pogrążyła się wraz z Balthusem, coś trzasnęło młodzieńca w głowę i przez
mgnienie noc rozjarzyła się oślepiającym wybuchem ognia, a potem nastąpiła ciemność, której nie
rozświetlały nawet gwiazdy.
4. BESTIE ZOGARA SAGA
Ognie raz jeszcze oślepiły Balthusa, gdy z wolna jęły powracać doń zmysły. Mrugał i potrząsał
głową. Blask ranił mu oczy. Wokół niego podnosiła się bezładna mieszanina dzwięków, które
stopniowo, w miarę jak zmysły odzyskiwały ostrość, stawały się coraz wyrazniejsze. Uniósł głowę i
[ Pobierz całość w formacie PDF ]