[ Pobierz całość w formacie PDF ]
kawie. W życiu Jo nie było żadnego mężczyzny od czasu, gdy w wieku osiemnastu lat zaszła w
ciążę i jej chłopak ją porzucił. Teraz miała trzydzieści lat. Czy ojciec Laury bardzo skrzywdził
Jo? Ed czuł złość do tego nieznanego człowieka, który okazał się tak nieodpowiedzialny i
tchórzliwy. Gdyby nie rodzice, Jo miałaby o wiele trudniejsze życie. Podobnie jak Laura.
Wszedł do gabinetu i zastał tam chłopca z nienaturalnie skręconą ręką. Uśmiechnął się
pocieszająco do kobiety, która siedziała obok.
- Dzień dobry, nazywam się Latimer. Jestem lekarzem. Proszę, powiedz mi, co się stało -
zwrócił się do chłopca.
- Spadłem z roweru. Czy zrobi mi pan prześwietlenie? Oczywiście, ale najpierw muszę to
obejrzeć.
- Bardzo mnie boli - ostrzegł chłopiec.
Po krótkim badaniu Ed doszedł do wniosku, że nerwy i naczynia krwionośne są w
porzÄ…dku.
- Czy pani jest jego matkÄ…?
- Tak. Nazywam się Mona Davies, a mój syn ma na imię Richard.
- Zrobimy kilka zdjęć. Jeśli okaże się, że to proste złamanie, założymy mu gips tutaj, w
przeciwnym razie obawiam się, że będzie musiał pojechać do Audley.
- Och, może uda się to zrobić tutaj. Nie mam w tej chwili samochodu, a to za daleko, żeby
jechać autobusem.
- Zobaczymy.
Ed wypisał skierowanie na prześwietlenie i zwrócił się do pielęgniarki:
- Są do mnie jeszcze jakieś inne sprawy, skoro już tu jestem?
- Mamy dziecko z koralikiem w nosie. Nie możemy go wyjąć.
- Czy jest jakiś klej i zapałki?
- ZnajdÄ… siÄ™.
Zaprowadzono go do małej wystraszonej dziewczynki, która siedziała na kolanach
matki.
- To moja wina - powiedziała kobieta. - Pozwoliłam jej bawić się zerwanym naszyjnikiem.
Nie przyszło mi do głowy, że włoży sobie koralik do nosa.
- No cóż, zdarza się. Zaraz sobie z tym poradzimy.
Przeszli do gabinetu zabiegowego, gdzie Ed położył dziewczynkę na kozetce i
poprosił, by się nie ruszała. Następnie umoczył zapałkę w mocnym kleju, odczekał trochę,
delikatnie wsunÄ…Å‚ jÄ… do nosa dziecka i po chwili wyciÄ…gnÄ…Å‚ koralik.
- Bardzo panu dziękuję, doktorze - zawołała uradowana matka. - Myślę, że mała będzie
miała teraz nauczkę na przyszłość, żeby nie wkładać nic do nosa.
- Mam nadziejÄ™.
Ed pożegnał się z małą pacjentką i obejrzał zdjęcia rentgenowskie, które akurat
przyniesiono. Postanowił nie wysyłać chłopca ze złamaną ręką do szpitala w Audley, tylko
opatrzyć go na miejscu. Wiedział jednak, że nie będzie to łatwe.
- Odciągniemy krew z ręki i podamy miejscowy środek znieczulający - wyjaśnił chłopcu i
jego matce. - Potem nastawimy kości i założymy gips. Zajmie to trochę czasu, ale myślę, że
nie będzie uszkodzenia nerwów i naczyń krwionośnych.
Z pomocą pielęgniarki starannie obwiązał ramię chłopca, aby odciąć krążenie, i wstrzyknął
środek znieczulający, po czym odczekał, aż zacznie działać.
- To nie powinno boleć - powiedział chłopcu, ujmując go mocno za dłoń i przedramię.
Pociągnął zdecydowanym ruchem i nastawił nadgarstek. - W porządku?
Chłopiec skinął głową. Był nieco blady, lecz nawet nie pisnął. Lek uśmierzający ból
najwyrazniej podziałał.
Ed zdjął z ramienia chłopca przepaskę, by krew zaczęła normalnie krążyć, i wysłał go na
kolejne prześwietlenie. Potem obejrzał zdjęcia i przystąpił do zakładania gipsu. Zajęło mu to
kolejne pół godziny i - musiał jechać na wizyty domowe. Dobrze, że Jo nie dała się zaprosić
na lunch - nie miałby czasu.
Dzień minął szybko, zbyt szybko. Po południu Ed przyjmował jeszcze pacjentów w
gabinecie i skończył pracę dopiero przed siódmą.
Umierał z głodu. Nie miał siły gotować, zatrzymał się więc przed pobliskim barem, kupił
porcję dorsza z frytkami na wynos i pojechał w stronę domu.
Zaparkował samochód przed furtką, poszedł do falochronu i zjadł tam swój posiłek,
spoglądając z oddali na ciemne morze i wsłuchując się w szum jego fal. Wiatr rozwiewał mu
włosy. Ed zwrócił twarz w jego stronę i przymknął oczy. Uwielbiał zapach morza - woń
mułu i wodorostów, która docierała tutaj w czasie przypływu.
Jedzenie bardzo mu smakowało - było gorące i świeże. Co prawda niezbyt dietetyczne,
ale chwilowo nie dbał o to. Był głodny i musiał coś zjeść.
Zwinął papierowy talerz i wytarł ręce w serwetkę, po czym odwrócił się w stronę ogrodu.
Dom Jo znajdował się naprzeciwko, nieco po lewej stronie. Na piętrze paliło się światło. Czy to
był jej pokój? A może Laury? Przypomniał sobie, jak się całowali, i westchnął. Ciekawe, czy Jo
o nim myśli?
Nagle na podjazd wjechał znajomy samochód. Ed, nie mogąc się powstrzymać, przeszedł
przez ogród i stanął za ogrodzeniem, czekając, aż Jo wysiądzie.
Uśmiechnęła się do niego, zamykając drzwiczki.
- Cześć. Co porabiasz? - spytała.
- Właśnie zjadłem kolację - odparł, mnąc serwetkę. - A co u ciebie? Jadłaś już coś?
- Tak. Musiałam jeszcze potem wpaść do pacjentki.
- Masz ochotÄ™ na kawÄ™?
- Czemu nie. Powiem tylko mamie, że już wróciłam i zaraz do ciebie przyjdę.
Ed poszedł do domu. Rozejrzał się po salonie. Wciąż stało tam kilka nie rozpakowanych
pudeł, ale przecież mieszkał tu dopiero od dwóch dni. Nastawił ekspres do kawy, zapalił
gazowy kominek, a pózniej wyszedł na ganek na tyłach domu i włączył zewnętrzne światło.
Był coraz bardziej niecierpliwy. Oczekiwanie wprawiało go w stan takiego podniecenia,
jakiego nie czuł od lat. Stał przy wejściu, nasłuchując. Skrzypnęła furtka. Serce zabiło mu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]