[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Konno do grobu Aarona
Po kilku dniach Mahmud pojawil się znowu i mrugnąwszy oznajmil, że
strażnik grobu udal się wlasnie na pielgrzymkę do Mekki, co jest dla nas
raczej korzystne, bo jego żona jest podobno o wiele mniej uparta. Teraz ona
dysponuje kluczami do meczetu na Dżebel Harun. Za pomyślność wyprawy
wypilismy puszkę soku pornarańczowego.
Cztery wierzchowce, chłopak do koni i Mahmud czekali na nas nazajutrz
wczesnym rankiem na mizernej lÄ…czce za hotelem.
Wąwozem El-Sik, obok amfiteatru, wjechaliśmy na zbocze. Formacje skalne
raz migotały jak łuski krokodyla czy blaszane plytki, raz przechodziły w
niezwykle czyste czerwone, biate i żólte żylkowania. Wyprzedziliśmy dzieci,
niosące wiadra wody na dragu opartym na ramionach, widzieliśmy beduińskie
kobiety w czarnych szatach, machające do nas z jaskiń. Przed sobą, na
poludniowym wscbodzie mielismy wciąż majestatyczny widok podwójnego
szczytu Dżebel Harun, skąd prawie bialy budynek lsnił jak kosztowna perla.
Scieżka skalna byla tak wąska, że miejsca starczalo dla jednego konia.
Wierzchowce, obeznane z terenem, stawialy kopyta z lunatyczną pewnością.
Nagle pośród kamieni pojawil się długi wąż. Konie stanęły, zaczęły parskać,
jakby chcialy ostrzec przed nim jezdzców. Mahmud powiedział, że węże
i skorpiony nie są tu wcale rzadkością. Pózniej - Ebet i ja zauważyliśmy
to dopiero, gdy Mahmud wdal się z nią w glośną dysputę - do naszego orszaku
dolączyla jadąca na osiolku kobieta o ogorzalej, prawie męskiej twarzy.
- To żona strażnika grobu - zawolal do nas Mahinud.
Ostatni odcinek drogi prowadzÄ…cej na szczyt (1330 m n.p.m.) byl bardzo
uciązliwy dia niewprawnych jezdzców - parę razy ja i Ebet chcieliśmy zsiąść
i poprowadzić konie, ale Mahmud powiedział, że zwierzyta są przyzwyczajone
do chodzenia skalnymi scieżkami.
Panorama sprawiala wrażenie fantastycznego, dzikiego krajobrazu
marsjanskiego. Z piaszczystych pustynnych dolin wznosiły się czarne i
ciemnobrązowe ostrogi skalne o wyraznych krawędziach, nad nami szafirowe
niebo, od niepamiętnych czasów opiewane przez poetow Wschodu.
Sto metrów poniżej wierzchołka osiągnęliśmy niewielką plaską pólkę skalną,
sporządzoną najwyrazniej ręką ludzką. Mahmud przywiązal konie do uschlej,
prawie skamienialej gałęzi, stara dozorczyni zeskoczyla z osiolka, pobiegla
żwawo w róg plateau, gdzie znajdowaly się jakieś ruiny, i zniknęla w niszy
skalnej skąd powrócila po cliwili z liną pomarańczową bańką z plastyku.
Przypomniał mi się austriacki onentalista Alois Musil (1868 - 1944), który
zawędrowa1 tu jesienią 1900 roku. Przywiązal konie "w poblizu kilku
znajdujących się tu miedzianych kotłów".
Czasy się zmieniają - tworzywa sztuczne zastępują miedz.
Starucha opuscila bańkę do dziury w ziemi, skąd zaczerpnęła chlodnej
i czystej wody. Zbiornik na tej wysokosci, sto metrów poniżej wierzcholka!
W tym terenie nie jest to naprawde zjawiskiem codziennym. Niezwykle rzadko
pojawiają się tu obflte opady. Cysterna była wykuta w skale - miala niegdyś
zapewmać wodę ludziom pracującym przy obróbce kamieni!
Mahmud podszedl do pólnocno-zachodniej sciany skalnej i machnął na chłopca
z naszym sprzętem fotgraficznym, zeby poszedl za nim. W tym momencie starucha
zaczęla wrzeszczeć przerazliwym dyszkantem. Lecz ponad jej jazgot rozbrzmial
bas naszego dragomana. Po zadowolonych oczach chłopea od koni poznaliśmy, ze
Mahmud bezczelnie dolewa jeszcze oliwy do ognia. Niestety dumny i pełen
godnosci syn pustyni oznajmił nam po chwili spokojnie, ze starucha nie
dopusci nas do grobu, jesli nie zostawimy tu aparatów. Machnąłem banknotami
i od razu poczulem, ze spoczÄ…Å‚ na nich pozÄ…dliwy wzrok starej kobiety. Mimo
wszystko jednak okazala się nieprzekupna - niezwyklosć w krajach Wschodu!
Udalem, ze spelniam jej rozkaz, niepostrzezenie jednak - niech Allah ma mnie
w swojej opiece! - wsunÄ…lem minoxa do kieszeni. Uspokojona starucha pierwsza
ruszyla po schodach. Nasz dobry pasterz Mahmud szedł na końcu. W trakcie
wspinaczki oblewalismy się potem - stopnie byly za wysokie, zeby brać je na
jeden krok. Od patrzenia w dolinę mozna bylo dostać zawrotu glowy. Właśnie
tam w dole Buckhardt zabil koze, na wspinaczkę jednak nie mógł juz sobie
pozwolić.
Na jednym z zakrętów przystanęliśmy na odpoczynek. Skala obok nas nosila
wyrazne slady obróbki. Cokoiwiek znajdowalo się na górze, musialo być
prawdziwą świętością, bo inaczej straszna harówka kamieniarzy nie mialaby
najmniejszego sensu. Zdyszani osiągnęliśmy wreszcie splantowaną plaszczyzne
na szczycie, gdzie ujrzeliśmy niewielki biały meczet - okolo 14 metrów
długosci i 7 szerokości. Dach wieńczyła biała kopuła - to ona własnie
jasniala jak perla, gdy siedzielismy na tarasie hotelu "Petra Forum".
Grób Aarona?
Z fałd swojej szaty strazniczka wygrzebala dwa wielkie klucze i wsunęła je
do zamka. Potem wyciÄ…gnela jeszcze trzeci. Monsttum, jakiego jeszcze nigdy
nie widzialem, miało co najmniej 15 cm długości i bylo nagwintowane. Stara
wcisneła klucz do okrąglego otworu i zaczęła nim obracać. Drzwi zaskrzypialy
i otworzyly sie. Starucha usiadla przy wejściu i zaczęla coś mamrotać do
siebie. Ujrzalem, ze Mahmud zdejmuje zakurzone buty i poszedlem za jego
przykladem. Z niepokojem czekalem, jak mahometanie zareagują na obecność Ebet
- w dzinsach, wiatrówce i bialym kapeluszu wciśnietym na krótko ostrzyzone
włosy wyglądała niezbyt kobieco, przynajmniej dla staruchy. Lecz w tym
momencie uświadomilem sobie nagle, ze od chwili, gdy dolączyla do nas stara,
moja zona nie odezwala siÄ™ ani slowem. Bardzo dobrze. Za moment Ebet
pozbyla sie butów i poszla za mną. Kątem oka zauwazylem, ze stara popatruje
na nia nieco zdziwiona.
Najpierw obejrzalem trzy kolorowe dywany, wiszÄ…ce na scianach w polmroku -
przedstawialy motywy Mekki, stojÄ…cego tam wielkiego meczetu i Kaaby: hold
dla miejsca narodzin Mahometa. Mahmud wykorzystal okazje i zaczÄ…l siÄ™ glosno
modlić, sklaniając się rytmicznie w kierunku Mekki.
Spojrzeniem pełnym ciekawości przebieglem z nadzieją cale pomieszczenie -
mialo osiem metrów długosci i cztery szerokości. Sufit podpierały dwa
czworokątne slupy. Kolo wejścia, na prawo ode mnie, pod bialo-czerwono-
zielonym sztandarem islamu stal cenotaf, stworzony jakby dla odprawiania
uroczystości pogrzebowych, a udrapowany jaskrawozielonymi chustami z
jedwabiu.
Rozczarowanie bylo zupelne. To wszystko, co pozostalo z grobu Aarona? Na
coz nasz caly wysilek? A do tego koszty? Czy ten pseudogrób jest powodem
calego, trwającego juz tysiące lat rwetesu wokół proroka Aarona? Na coz owa
świetość na sztucznie splantowanym szczycie góry? Dokąd prowadzą schody,
mozolnie wykute w skale? Nie chcialem jednak wracać, zanim nie zobaczę
wszystkiego, co da się zobaczyć.
Lustrując z najwiekszą dopuszczalną tu ciekawością pomieszczenie,
potajemnie wyciÄ…gnÄ…lem z kieszeni minoxa i w chwili, kiedy Mahmud prostowal
sią z jednego z naboznych skłonów, nie nastawiwszy nawet ostrosci ani
swiatla, zrobilem zdjęcie. W panującej tu ciszy nie mozna bylo nie uslyszeć
nawet przytlumionego pstryknięcia. Mahmud ukaral mnie pustym, zrezygnowanym
[ Pobierz całość w formacie PDF ]