[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Nad nami krążyły helikoptery. Pojawiły się czołgi, które miały bronić mieszkańców. Ich lufy
skierowane były tam, skąd dochodziły odgłosy strzelaniny.
- Wojna?
- Sądziłem, że uda się tego uniknąć, ale okazało się to niemożliwe. Wydałem rozkaz, by użyto
wszystkich koniecznych środków, łącznie z czołgami i helikopterami.
Zobaczyłem oddziały wojowników, z których każdy miał swojego dowódcę i wyznaczone
miejsce w szeregu. Głównodowodzący dał sygnał do ataku, wymachując biało-czarną chorągwią
zakonu templariuszy - Bauceantem. Ruszyli z okrzykiem: Do mnie szlachetni rycerze! Bauceant
na pomoc!
Wśród eksplozji i głośnych wybuchów wzywałem Jego imię jak wówczas, gdy błagałem o
ocalenie w Tomarze. Czy nie wydarzył się wtedy cud? Czyż ogień nie przepędził moich wrogów?
Shimon jednak nie dał mi czasu na rozmyślania. Złapawszy mnie za rękę, zmusił, bym biegł za
nim do Jane i ojca, których zostawiliśmy na parkingu. Wszędzie wokół templariusze, ubrani w
białe płaszcze z czerwonymi krzyżami, walczyli z mężczyznami w zawojach na głowie -
asasynami. %7łołnierze izraelscy nie wiedzieli, kogo atakować. Rozpętała się bezlitosna rzez,
straszna wojna synów światła przeciw synom ciemności.
Na ogarniętym wojną Placu Zwiątyni strzały padały ze wszystkich stron, deszcz kamieni sypał
się na chasydów, tłoczących się pod Zcianą Płaczu. W straszliwym hałasie i czarnym dymie
strzelali w odpowiedzi snajperzy, rozlokowani na dachach okolicznych domów. Pod murem widać
było porzucone w pośpiechu modlitewne szale chasydów. Z wyciem syren nadjeżdżały już karetki
pogotowia, z których wybiegali sanitariusze. Nagle nad wrzawą uniósł się czyjś głos. Był to głos
imama, który wzywał ludzi przez megafon, by przystąpili do świętej wojny.
I wtedy ruszyło się Stare Miasto. W ciągu kilku minut zamknięto wszystkie sklepy, a ich
właściciele przyłączyli się do walki, strzelając do samochodów i do wszystkiego, co znajdowało
się w polu ich widzenia. Skupieni na okolicznych wzgórzach pielgrzymi, nie wierząc własnym
oczom, przyglÄ…dali siÄ™ tej strasznej scenie.
W końcu dotarliśmy z Shimonem na parking, gdzie Jane i mój ojciec skryli się za murem.
Podbiegłem do Jane.
- Wszystko będzie dobrze. Jestem tego pewien - poiedziałem.
- Nie, Ary - odrzekła Jane. - Tu trzeba cudów, a cuda już od dawna się nie zdarzają.
- Mylisz się. W Tomarze właśnie cud mnie uratował.
Jane spojrzała na mnie ze smutkiem.
- W Tomarze to ja podłożyłam ogień i rzuciłam granaty dymne, żebyś mógł uciec. Dopiero
pózniej dostałam się w ręce asasynów.
- To byłaś ty? - zapytałem z niedowierzaniem.
- Jane patrzyła na mnie przepraszająco.
- Tak, ja...
Pojawił się mężczyzna ubrany na biało, esseńczyk, lewita Lewi. Podszedł do mnie. Cofnąłem
się. Co chciał mi powiedzieć? Nie widziałem go od czasu ucieczki. Lewi jednak patrzył na mnie
spokojnie, z powagÄ….
- A więc w końcu wróciłeś, Ary - powiedział.
- Tak, wróciłem.
- To wojna, do której przygotowujemy się od dwóch tysięcy lat. Najpierw zabili Melchizedeka.
- Melchizedeka?
- Profesor Ericson, który zdawał sobie sprawę z tego, co się szykuje, w wieczór składania
ofiary czekał na ciebie. Był Melchizedekiem, opiekunem sprawiedliwych i władcą na Dzień Sądu.
- Nie - przerwała mu Jane. - On tylko chciał, żebyście w to wierzyli. Wykorzystał tekst
esseńczyków i chciał spróbować wcielić się w postać Melchizedeka, ale nim nie był.
- Był arcykapłanem, który sprawuje władzę w ostatnie dni, gdy ludzie staną przed obliczem
Boga, był wysłannikiem Aarona, dowódcą niebiańskich wojsk i eschatologicznym sędzią... A
przywódca Samarytan - dodał - jest potomkiem z rodu Akkosów.
- Dowiedział się od was, że przybędę... Ale Zwiątynia jest zniszczona, nie ma już kapłanów,
którzy byliby gotowi pełnić w niej służbę, nie ma świętego ognia ani kadzidła - powiedziałem.
- Mamy wszystko, co jest konieczne. A ty jesteś Mesjaszem, jesteś arcykapłanem. Ty jesteś
Mesjaszem Aarona, arcykapłanem, który ma prawo wejść do Zwiętego Zwiętych.
Nadszedł czas spotkania z Bogiem. Ty jeden możesz wymówić Jego imię i tym samym
sprawić, by się zjawił.
Podszedł do mnie i dotknął drżącą ręką mojego ramienia.
- Minęło dwa tysiące lat, Ary. Dziś pójdziesz, by Go zobaczyć i mówić z Nim twarzą w twarz...
Wskazał na ludzi, którzy zmierzali w naszym kierunku.
Rozpoznałem przywódcę Samarytan i jego ludzi. Razem z nimi szli templariusze, niosąc
pogrzebową urnę. Prochy czerwonej jałówki. Nieśli też złocone naczynie z krwią byka, złożonego
[ Pobierz całość w formacie PDF ]